„Pewnego dnia przed zmierzchem znana nam Dolnoślązaczka postanowiła, że żadna tam rozhukana pójdźka z podhimalajskiej wioski czy krztyna hummusu z ciecierzycy nie staną w poprzek jej marzeniom o zdobyciu tytułu ortograficznego herosa wszech czasów. Będzie nie do pokonania, mimo że teraz jest średnio zaawansowana. Ożeż ty, trzeba wziąć się w garść. Wkrótce niestraszny jej będzie nawet najbardziej absurdalny tekst: spierzchnięty wawrzynek wżynał się w więcierz z rzezanych obręczy. To będzie miniprojekt w maksisprawie. Być może wszyscy wrocławianie zaangażują się w wielobodźcowe przyswajanie ortografii. Szwendając się po mieście z rozchełstanym dekoltem, w wersji sauté, dostrzegła, że zmysłowe poznawanie sprzyja uaktualnianiu wiedzy. Pejzaż, swąd, podźwięk, kunszt – wpijają się żwawiej w naszą pamięć. Wejdź na Rynek, a tu chmary ludzi, strzelisty pręgierz, zagmatwane w rzeźby wykusze. Zamiast sążnistych artykułów naukowych przechadzka po posadzce pod ratuszowym hełmem. Potem trucht ruchem wahadłowym spod Piwnicy Świdnickiej, finisz po fitnessie w Zaułku Ossolińskich i łyk szejku żurawinowego. Po południu w ramach postscriptum wąchanie hortensji i wylegiwanie się w nadodrzańskich chaszczach. Na kolację sushi z ul. Zwycięskiej. Na śniadanie brioszka ze szwedzkiego stołu przed food truckiem wespół, by żądz moc móc wzmóc. Nie bądźcie outsiderami i na co dzień pamiętajcie o motcie: Ortograficzno-turystyczne wojaże są lepsze niż wpatrywanie się w stronice dykcjonarza czy schiza po kolejnym webinarium.”
To tekst III Dyktanda Wrocławskiego, który uczestnikom Dolnośląski Festiwal Nauki 2019 – edycja stacjonarna w sobotę dyktował profesor Jan Miodek.